Po wypadkach z września 2001 roku w Nowym Jorku zdecydowanie zaostrzono kontrolę bezpieczeństwa na większości lotnisk na świecie. W niektórych krajach europejskich i w USA odpowiedzialni za bezpieczeństwo dostali amoku wprowadzając coraz to nowe przepisy, regulacje, obostrzenia. Pasażerowie znoszą to dość dzielnie no bo jednak argument, który za tym stoi jest ważki – robimy to wszystko dla bezpieczeństwa pasażerów.
Muszą zatem pasażerowie ponieść koszty z tym związane i nie chodzi tu oczywiście o koszty pieniężne ale utracony czas, opóźnione loty, stracone bezpowrotnie różne osobiste drobiazgi. O spóźnieniach na samolot też warto wspomnieć.
Zacząłem się jednak zastanawiać czy nie wpadliśmy w błędne koło w którym dokonuje się kolejnych „zamachów” na wolność podróżowania, ale bardziej na zasadzie tworzenia nowych ograniczeń dla tworzenia tych ograniczeń, a potem skrupulatnego kontrolowania ich przestrzegania. Tak żeby pokazać jakie to „debeściaki” myślą o naszym bezpieczeństwie albo uzasadnić funkcjonowanie kolejnej agencji, komitetu czy innego ciała. A gdzieś po drodze zgubiła się jednak idea, która legła u podstaw tych obostrzeń, czyli zapewnienie bezpieczeństwa pasażerom.
Do takich krytycznych myśli przywiodła mnie niedawna przygoda z kontrolą bezpieczeństwa na jednym z berlińskich lotnisk. Jako prezenty z podróży kupiłem kilka słoiczków z różnymi niemieckimi smakołykami. Małe słoiczki, elegancko zapakowane znalazły się w bagażu podręcznym, bo tylko taki miałem. Przy kontroli bezpieczeństwa wyszło na skanerze, że mam w walizce podejrzaną substancję! Szybka akcja kontrolujących, walizka wybebeszona, substancja odnaleziona. Nic nie pomogły tłumaczenia co to jest i że mniejsze niż 100 ml. Trzeba wrócić do części ogólnej terminala, kupić plastikową torebeczkę, zapakować słoiczki (i nie tylko bo okazuje się że na Tegel podejrzana jest też pasta do zębów i krem do golenia) i stanąć znów w wielgachnej kolejce do kontroli bezpieczeństwa. A czas do odlotu sobie biegnie. Ponowna kontrola bezpieczeństwa – uff… jest OK. Do gate’u dobiegłem na minutę przed zamknięciem!
Zastanowiła mnie jedna rzecz. Wszak te słoiczki z „podejrzaną” substancją znalazły się i tak w mojej walizce i w samolocie tyle że nie w eleganckim opakowaniu a w plastikowej torebce w której kontrolę bezpieczeństwa przeszły bez problemu… Gdybym miał złe zamiary i w słoiczkach była substancja wybuchowa to przecież dalej ją miałem ze sobą w samolocie! Po co więc ten cyrk z wysyłaniem mnie po plastikowy woreczek i ponowną kontrolą bezpieczeństwa? Gdyby kazali mi wyrzucić słoiczki (jak to się dzieje na Chopinie) lub nadać bagaż to na pewno bym się oburzał, ale znalazł jakiś sens w tym całym ambarasie. A tak co? Chyba tylko uzasadniłem swoją tam obecnością liczbę pracowników kontroli bezpieczeństwa na Tegel!
Bezpieczeństwo pasażerów tak, ale może warto od czasu do czasu dokonać rewizji procedur, regulaminów i zasad żeby rzeczywiście wpływały na poprawę bezpieczeństwa, a nie utrudnianie życia?
Jestem jednym z założycieli i Partnerem w BBSG. Od ponad 10 lat zawodowo związany z branżą lotniczą. Pracowałem dla lotnisk, linii lotniczych, firm handlingowych, samorządów i instytucji rządowych, inwestorów prywatnych w Polsce i w regionie CEE. Realizowałem projekty doradcze obejmujące zagadnienia strategiczne, rozwojowe, plany biznesowe, finansowanie i współpracę z inwestorami i podmiotami prywatnymi.
Szczególnie angażuję się w planowanie rozwoju działalności lotnisk, współpracę przewoźników i lotnisk, rozwój połączeń lotniczych, poprawę connectivity, współpracę różnych środków transportu. Pracuję też nad projektami z zakresu rozwoju gospodarczego i wpływu komunikacji lotniczej na atrakcyjność inwestycyjną regionów i miast. Interesują mnie zagadnienia wpływu działalności lotniczej na rozwój gospodarczy i społeczny – powiązanie wyzwań rozwojowych dla kraju i regionów z działaniami biznesowymi na poziomie poszczególnych podmiotów.
Jestem absolwentem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i Uniwersytetu Minnesota – Carlson School of Management, gdzie zdobyłem tytuł MBA.